Teraz jest Cz 28.03.2024, 18:43

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
 Post Tytuł: Śląskie najciekawsze Weeze, czyli relacja z Zagłębia Ruhry
Napisane: Nd 27.04.2008, 21:50 
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Nd 5.01.2003, 9:08
Posty: 3897
Lokalizacja:
Katowice
Wobec całego mnóstwa komunikacyjnych atrakcji ubiegłego weekendu bezeceństwem byłoby nie podzielić się relacją z jakże Szacownym Gronem userów ;-)

Zaczęło się od jakże prozaicznego dojazdu do Wrocławia, każdy "swoją drogą" w sensie odmienności pociągów. Mnie w udziele przypadły długie pogaduchy jakiegoś ziomala z kasjerką na temat cen biletów, czym rozsierdził połowę hollu na katowickim dworcu. Dalsza podróż przebiegała bez przygód, do Kędzierzyna Ślązakiem (sporo deklasów), dalej klopem. We Wrocławiu poczekałem sekundkę na Wielkospóźnianina, którym burżując się dołączał kolejny uczestnik wycieczki. Rozlokowaliśmy się po miejscówkach i jak przyszło do spania to okazało się, że walki o miejsce się nie liczą - naprawdę istotnym czynnikiem jest tempo zasypiania ;-)

Rano dzikim świtem (niektórzy mają w zwyczaju spać do 10 i bynajmniej nie mieli ochoty tych zwyczajów zmieniać) wpakowaliśmy się w V7k do Dworcowej, skąd przyśpieszony 406 nas powiózł na breslauer airport. Oczywiście nie omieszkaliśmy skomentować trzyosiowego volvo stwierdzeniem, że chyba dla miłośników zaaranżowano przejazd zabytkowy. Od dworca świebodzkiego byliśmy już w komplecie, dojeżdżając w lekkiej mżawce do lotniska, które niektórym skojarzyło się z jakimś prowincjonalnym centrum handlowym.

Lotnisko faktycznie nieduże, długo nie zabawiliśmy, bo dla oszczędności mieliśmy zawczasu wydrukowane karty pokładowe. Security przedłużało się, pracowała tylko jedna taśma, no ale koniec końców trafiliśmy do strefy gate, skąd obserwowaliśmy co się dzieje i nie dzieje na płycie oraz spaliśmy. Jakieś holenderskie szczyle lataly w tę i we w tę, siejąc rumor. Niebawem nasz samolot wylądował, wyrzucono ludzi, przy bramce był burdel z priorytetowym boardingiem, ale w końcu zajęlismy miejsca w B737-800. Lot przebiegał spokojnie, na tyle spokojnie, że Krzysio oczywiście spał, w dość charakterystycznej pozycji. Przy okazji pierwszy raz usłyszalem radosne irlandzkie disco-polo na pokładzie FRancy - odlot!

Lotnisko "Niederrhein" w Weeze jest w zasadzie w Holandii - najbliższe ludzkie zabudowania znajdują się właśnie w tym kraju. Ludzkie - gdyż samo lotnisko jako dawna baza RAFu robi niesamowite wrażenie, wszędzie pełno bunkrów, zasieki, stanowiska strzelnicze... Budynek terminalu jest jednak względnie nowoczesny, a najważniejsze jest, że jest w nim automat miejscowego porozumienia transportowego, sprzedający także bilety landowe oraz słynne wszechniemieckie SWT. Automat niestety miał problemy z osobowością i nijak nie przyjmował pewnych nominałów i pewnych kombinacji nominałów, co spowodowało bieganinę po całym gmachu celem rozmienienia pieniędzy. Koniec końców uiściwszy przewoźne udaliśmy się zwiedzić otoczenie terminala. W międzyczasie odkołowała maszyna, która nas przywiozła z Wrocka, a także nadjechał nasz wózek. Był nim dwudzwiowy merc citaro z niesamowicie czerwoną, oczojebną podłogą, należacy do jakiegoś miejscowego Heńka, jeżdżącego jako podwykonawca. Tym oto wehikułem, przedarłszy się przez kolejne rzędy koszarowych baraków, dojechaliśmy w końcu do Weeze Bf. Mając sporo czasu do pociągu udaliśmy sie do nieodległego dyskontu celem uzupełnienia prowiantu. Przydalo się to także celem rozbicia europejskich banknotów na niezbędny do różnych celów bilon.

Z Weeze do Duesseldorfu popędziliśmy Niers-Expressem, obsługiwanym zestawem dwóch 628/928. W Nadrenii Północnej Wesfalii chyba wszystkie pociągi, poza oznaczeniem numeracyjnym jak w komunikacji miejskiej mają też swoje nazwy własne, typu właśnie Niers-Express czy Rhein-Ruhr-Express. W DiDi byliśmy o czasie i po sfoceniu się na fasadzie dworca i uwiecznieniu kilku pojazdów pojechalismy dalej wagonowym składem push-pull do Wuppertalu. Po co się jedzie do Wuppertalu nikomu nie trzeba tłumaczyć, w każdym razie już podczas jazdy zwróciliśmy uwagę na dziwne zasady prowadzenia ruchu pociągów na trójtorowym szlaku. Niebawem w Gruiten dołączyły tory wiodące z Kolonii (tam też pojedziemy!), a my wysiedliśmy na głównym dworcu w Wuppertalu. Stwierdziliśmy, że wiszącym tramwajem zrobimy 0,7 kółka - najpierw pojechaliśmy do Oberbarmen, by wrócić do Vohwinkel. Pierwszy kurs upłynął we względnym tłoku, nawet nie było się czego trzymać, a na kolejnych stacjach zostawali pasażerowie, którzy nie zmieścili się do wagonika.

W Oberbarmen obejrzeliśmy sobie wszystko, co było do obserwacji, by zająć magiczne miejsca z tyłu wagonu. Ja akurat szwebebanę miałem już wcześniej zaliczoną i tylko radośnie spoglądałem na ochy i achy moich współtowarzyszy niedoli. Ziomy klęknęli (dosłownie) przytłoczeni ogromem wrażeń, a cztery mosty jeden nad drugim to już był majstersztyk. Ostatecznie dotarliśmy do drugiego końca linii, gdzie oczywiście obowiązkowa sesja fotograficzna miała miejsce. Pożegnaliśmy się z wiszącą ciekawostką i w dalszą trasę ruszyliśmy dość leciwym trolejbusem. Linia 683 ma to do siebie, że łączy dwie atrakcje miłośnicze - podwieszaną kolejkę w Wuppertalu i obrotnicę trolejbusową w Burgu. Jechalismy strasznie długo jakimis dziwnymi opłotkami, później przez centrum Solingen i zaś opłotkami. sieć trajtów w Solingen wydaje się być rozległa, choc właśnie linia do Burgu jest zagrożona likwidacją i wprowadzeniem duobusów. Górzysty teren sprzyja trajtkom, a apogeum jest właśnie przejazd przez las do Burgu, gdzie szosa, nie przymierzając, przypomina wywijasy na Salmopol czy do innej Istebnej.

W Burgu oczywiście sesja foto, zapakowaliśmy się zaś do sześcioosiowego MANa i pomknęliśmy do centrum. Na głównym węźle przesiadkowym założyliśmy złapać coś elektrycznego pod dworzec główny i mieliśmy dylemat, bo obok siebie stały dwa identyczne VanHoole, oba do hauptbahnhofu. Na wyświetlaczu linii 682 kusił opis trasy przez "wald". Lasu nie było, ale i tak miałem wrażenie, że jedziemy cale wieki. W końcu dotarliśmy na dworzec, gdzie wpakowaliśmy się w S7 do DDorfu. Stary dezel serii 420 chyba niebawem będzie w Ruhrze tylko wspomnieniem. Podczas jazdy przez Hilden mieliśmy też pokaz sprawności miejscowych agrestów, czy też może pokaz sprawności ich sprzętu łącznościowego. Według założeń w DDorfie miał się rozpocząć etap pozakolejowy wyprawy, co też się stało. Zjechawszy do podziemi wpakowaliśmy się do stadtbahnu U79 do Duisburga. Jechał akurat kurs skrócony do "gdzieś w Duisburgu", więc nie pchaliśmy się do końca, tylko założyliśmy przesiadkę do Muehlheim. W międzyczasie załapaliśmy się na SEV - za erzac robił citaro i lions.

Trasa U79 zrobiła na nas niesamowite wrażenie - przypominała raczej PKS niż tramwaje, a sformułowanie "stadtbahn" uznane zostało jednogłośnie za niefortunne i lepsze byłoby "ueberlandbahn". Na trasie o mało co nie zahaczył nas ;-) lądujący we właściwym DUS airbus z krwistoczerwonym statecznikiem. Widzieliśmy też niesamowity most w nigdzie, ogromne przystanki na żądanie z ruchomymi schodami i inne cuda. Nasz odrzutowiec był wyposażony w możliwość obsługi zarówno wysokich, jak i niskich peronów, co też wzbudziło nasz niekłamany zachwyt.

W Duisburgu, ku niezadowoleniu jednego z uczestników, odbyła się sprawna przesiadka na miejscowy tramwaj do Muehlheim. Węzeł przesiadkowy w Duisburgu jest czteropoziomowy - poziom "+1" to koleje, poziom "0" to autobusy i inne naziemne dobra, a dwa poziomy w głębi ziemy to tramwaje. Każdy peron tramwajowy (i to jest hicior) ma na swojej długości dwie wysokości - do wozów niskich i do wysokich.

Duisburskim dziesięcioosiowym wynalazkiem z niska wstawką pojechaliśmy do sąsiedniego Muehlheim. Po drodze minęliśmy między innymi ciekawą końcówkę pośrednią oraz zajezdnię z oczekującym na zatrudnienie prototypem Variobahnu. Trasa tramwajowa w pewnym miejscu bardzo przypomina Rudę Śląską, tylko tu nikt nie myśli o jej likwidacji. Niebawem tor stał się czteroszynowy, jako że z tej samej trasy korzystały wozy 1435 i 1000. W Muehlheim załatwiliśmy potrzeby fizjologiczne i uzupełniliśmy zapasy w aldiku, by wpakować się do Rhein-Ruhr-Zentrum-Expressu. Prowadzona środkiem Ruhrschnellwegu linia stadtbahn była mi już znana, ale czas gonił i nie było czasu na bawienie się w dojazd do Essen układem tramwajów wąskotorowych. Kolejną atrakcją były znane mi już betonowe rynienki na trasie do Kray. Zmierzchało, zaczęło też mżyć, zatem przyszła najwyższa pora na kebaba. Ja oczywiście jako odmieniec zażyczyłem sobie pizzę, którą spałaszowałem obserwując przejeżdżające merole i bombardiery.

Z Essen wybraliśmy się jeszcze do Gelsenkirchen wąskotorowym esseńczykiem, także dostosowanym do peronów niskich i wysokich. Już wiedzieliśmy, że z całości planu trzeba będzie wyciąć całe połacie, ale nie pogorszyło to bynajmniej naszych humorów. Szczęśliwi pozostali szczęśliwi, zgorzgnialcom także było to obojętne ;-) W Gelsenkirchen powróciliśmy do ciężkiej kolei, pakując się "wpółdopółnoc" w piętrowego regioeksa. Dojechaliśmy do lotniskowego dworca w DDorfie, by zaliczyć jeszcze jedną atrakcję - SkyTrain. Ja już tym cackiem jechałem, ale koledzy trochę się bali bezobsługowego pojazdu. Gdy jednak ruszyliśmy, ziomy rozdziawiali buźki ze zdziwienia. Najlepsze komentarze dotyczyły porównań SkyTraina (którym natychmiast wróciliśmy - jeden z ostatnich kursów) do balickiego szynobusu. Padł szereg gorzkich słów, nie dających się zacytować. Znów wpakowaliśmy się do regioeksa i pomknęliśmy do ostatniej atrakcji, tym razem pozatransportowej - celem naszym była fotka katedry w Kolonii.

Katedra jak katedra, nagrodę złotej czcionki powinien dostać projektant megawiaty autobusowej w stylu klasycznego brutalizmu le Cobusiera. Przyszedł czas powrotu, a dochodziło wpół do drugiej w nocy. Niektórzy narzekający na temperaturę powietrza zostali sprowadzeni do parteru przez miejscowe skąpo odziane laski w miniówach, zmierzające do przydworcowego dicho.

Nadszedł czas powrotu - kupiliśmy SWT i dla urozmaicenia postanowliśmy podjechać jedną stację S-bahn tramwajem. W efekcie zaliczyliśmy też przejazd Renu stadtbahnem oraz jakże niesamowite momenty oczekiwania na pociąg w środku nocy na jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi stacyjce. Marzeniem każdego z nas było wolne miejsce w S-bahnie do Essen, co wbrew pozorom wcale nie było takie oczywiste. Czujecie - trzecia w nocy, a pociąg pełny! Mało tego, jakiś ziomal zapodaje do składu z rowerkiem, normalnie total jakiś. Prawie całą trasę spałem (mogę się jedynie domyślać, że Koledzy też). W Essen, jak odstawiali skład, slychać było pukanie w szybę jakiegoś nieboraczka, którego nie obudzili konduktorzy. Ktoś musi mieć pecha, żeby szczęście mógł mieć ktoś.

Zaczęły się dysputy z automatem, jak dalej jechać. Ostatecznie stanęło na tym, że choćby się starać ile wlezie, to tak czy inaczej jakoś trzeba zabić trochę czasu. Zdecydowaliśmy się na S1 do Dortmundu (rzecz nie do pomyślenia, szereg pociągów w weekendy jeździ 24 h na dobę), gdzie zwiedziliśmy puste perony stadtbahnu i po pięćdziesięciu minutach włóczenia się to tu to tam znaleźliśmy kolejną "kuszetkę" w pociągu do Hamm. Dalej było tylko milej, do Minden zawiózł nas kolejny piętrus, a tu już czekał S-bahn do Hanoweru. Siedzenia znacznie twardsze nie przeszkodziły nam w oddaniu się w objęcia Morfeusza. Mechanik tej jednostki ocenił się jako niskofotogeniczny i przezornie zasłonił facjatę kotarą. Dojechawszy do Hanoweru znaleźliśmy ciekawą metaloplastykę w kształcie potwora z Loch Ness w drodze na przystanek stadtbahnu, ale tu nie skorzystaliśmy z połączenia, bo niebawem odjeżdżał wagonowy regioeks do Wolfsburga.

W tym mieście mieliśmy chwilę czasu, bo pociąg RB (czyli najbardziej klasyczna osobówka) się nieco spóźniał. W końcu zajechał skład dwóch desiro, a my znalazłszy pozytywne miejsca może już nie spaliśmy, ale tak sobie drzemaliśmy. Dokonaliśmy też zbilansowania sald w euro, na czym zyskał nasz śpiący kolega, który zgarnął niezaokrąglalne 10 centów ;-) Wielką niewiadomą był zapowiadany przez hafasa SEV, ktory ostatecznie okazał się dość wiekowym mercedesem, który zawiózł nas z kompletnego zadupia o nazwie GroBwurdicke na węzeł Rathenow. Trasa desiro biegła torem niezelektryfikowanym, podczas gdy ciągle obok biegły zelektryfikowane tory przeznaczone dla ICE.

W tej enerdowskieh dziurze jakiś ziomal dopisał się do SWT, uiściwszy zwyczajowe 2E, więc podholowaliśmy go do Berka. Tu nastąpił moment rozdzielenia grup, poprzedzony jednak wizytą w kebab-poincie na jakiejś tam stacji metra oraz spacerkiem do check-point Charlie na Kochstrasse. Zwiedziwszy szklany pałac Mamuta Mehdorna pożegnaliśmy kolegów zmierzających na południe, r-eksem do Cottbus i dalej koleją łużycką i pekapem do Wrocka, a sami lekko kołując wybraliśmy się na Suedkreuz. Tam nastąpiła sesja foto różnych wynalazków obsługujących SEV i wpakowaliśmy się do RE na północ. Szybka przesiadka w Angermuende dotyczyła wszystkich, bo dalej zaś byly jakieś roboty i na chętnych czekały jakieś nowe mercedesy po drugiej stronie torów. Nikomu nie chciało się iść gdziekolwiek, karnie czekaliśmy z hordą krajanów na szynobus 628/928 do Szczecina.

W pojeździe też było wesoło, jakieś laski dorwały murzyna i uczyły go polskiego - jednym z wyłapanych słów było "biały" - "łajt" (tłumaczenia były genialne, a słówko jakże życiowe dla przybysza z Afryki). Bez przeszkód, podsypiając, dojechaliśmy do Szczecina. Wydawało mi się, że SWT jest ważny na miejscowy zbiorkom, ale nikt tego nie weryfikował. Nie żeby chciało nam się gdzieś jeździć - po prostu wsiedliśmy w trójkę i podjechaliśmy do McŚmieci na herbatę. Zauważyłem, że z krajobrazu dzieciństwa zniknął grzybek przy bramie portowej :-/ Do dworca wróciliśmy volviaczkiem, mocno sfastrygowanym, ale chyżym.

Kasjerka nie mogła nam sprzedać tanich kuszetek, ale zapodała, że obłożenie krakowskiej części TKLi to zaledwie 48 %, więc udaliśmy się do kondiego celem wskazania miejsca. Podróż przebiegała bez zarzutu - w pewnym momencie dojrzalem światło i nogę, po czym właściciel nogi zakomunikował mi, że jestesmy w Łabędach. Fiu, fiu. Dyskusja:
- Wyspałeś się?
- no, zasnąłem w Stargardzie...
- Ja jeszcze przed Stargardem
- Zaraz, my się w Dąbiu zatrzymywalśmy?... Ja też przed Stargardem.

Ostatnią część podróży miałem przebyć migiem do domu, ale okazało się, że mig jedzie skróconą trasą i wziął mnie szybki ikarus rewelackiej linii 817. Po niemieckich standardach trzęsący się zabytek był szokiem kulturowym. Trzeba się będzie zaś wybrać na transportowe odchamianie.

Zestaw materiałów poglądowych przygotowanych przez nieocenionego fotooperatora można znaleźć pod adresem:
http://www.bcdrecords.art.pl/kubaz/Ruhrgebiet/


Na górę strony
 Zobacz profil  
Cytuj  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 15 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  

© WPK − Forum oparte na silniku phpBB z wykorzystaniem tłumaczenia phpBB3.PLPolityka prywatności