Forum WPK
http://forum.wpk.katowice.pl/

Portugalia po raz wtóry (i raczej nie ostatni)
http://forum.wpk.katowice.pl/viewtopic.php?f=42&t=2129
Strona 1 z 1

Autor:  YoMaHa [ Cz 22.01.2009, 20:50 ]
Tytuł:  Portugalia po raz wtóry (i raczej nie ostatni)

Zachęcony przykładem wrzucam też garść refleksji na temat Portugalii (znów) i tamtejszego systemu transportowego...

Zgodnie z niewieloletnią tradycją na miejsce urlopu wybrane zostało jednogłośnie głosem mojej Ukochanej wybrzeże Atlantyku ;-) Z pomocą różnych aeroplanów dostaliśmy się sprawnie w tę i we w tę rzecz jasna z rozmaitymi przygodami. Więc po kolei.

Dnia pierwszego listopada roku pańskiego ubiegłego wybyliśmy poczciwym benkiem z Pyrzowic do Birmingham. Z lotniska do miasta można dojechać na dwa sposoby - pociągiem lub autobusem (quasi)miejskim. Budynek lotniska jest połączony ze stacją kolejową za pomocą "AirLinka" - takiego napowietrznego czegoś, co to niektórzy wizjonerzy w pijackim szale by chcieli wybudować z katowickiego rynku do Pyrzowic. Bilety jednorazowe, które kupiliśmy, uprawniały do przejazdu dowolnym pociągiem do centrum, ale oczywiście zamiast wypaśnego intera musiała się trafić podmiejska krócica, dopakowana maksymalnie komjutersami. Okolice Birmingham nie są podobnież aż tak spolszczone (z odrębnej wycieczki do Birmingham postaram się napisać, a jakże, odrębną relację), ale słysząc w pociągu jakichś czeskich erazmusów poczułem się trochę jak w kraju knedlika. Miasto Birmingham przywitało nas dżdżystą pogodą i nigdzie nam się nie chciało chodzić, tylko na tyle prostą, na ile pozwalał układ ulic, drogą poszliśmy na dworzec autobusów dalekobieżnych. Sam dworzec był w remoncie i odprawy odbywały się z jakiegoś tymczasowego gmachu. Pozytywem tegoż była biegnąca na widoku lokalna linia kolejowa. Kilka godzin jazdy do Liverpoolu spędziliśmy na spaniu i chrapaniu względnie spaniu i gapieniu się na autostrady. Po drodze mieliśmy przystanek pośredni w jakiejś mieścinie, co pozwoliło chociaż rzucić okiem na prowincjonalny dworzec autrobusowy i tamtejszy tabor.

Liverpool od razu przypadł nam do gustu, bo za rogiem znaleźliśmy jakiś dziwny fast-food z całkiem przyjemną pizzą. Dało się odczuć imprezową atmosferę halołina oraz bliskość zamorskiej stolicy sąsiedniego kraju ;-) Przeszliśmy przez całe miasto, by znaleźć miejsce, z którego będziemy rano jechać na lotnisko. Potem pieszo poleźliśmy do hostelu na dalekiej prowincji, aby obadać drogę. Jak już tam doszliśmy, to nie chciało nam się wracać i poszliśmy spać, posiliwszy się w pobliskich McŚmieciach. Rano koło czwartej trzeba było wstać i mimo mrozu (sprawdzone organoleptycznie na jakiejś zamarzniętej kałuży!) drałować zdrowe trzy kwadranse na Paradise St Interchange. Tu wsiedliśmy w piętrusa linii 86A na lotnisko. Sama jazda też była klimatyczna, bo spotkało się jakichś dwóch podchmielonych ziomali, którzy nigdy się nie widząc wcześniej od razu zostali dobrymi kumplami ;-) Sytuacja na rynku transportowym w Liverpoolu jest nieco inna niż w Birmingham - o ile w tym pierwszym mieście dominującym operatorem autobusowym jest TWM (a właściwie teraz to już NEWM), o tyle w Liverpoolu Arriva ma godnego konkurenta w postaci Stagecoacha, a oprócz nich są jeszcze jacyś pomniejsi operatorzy. Mimo istnienia brytyjskiej wersji zarządu transportu miejskiego w postaci MerseysideTransport koordynacja wygląda tak, że wieczorem współbieżne linie 82 (Stagecoach) i 82A (Arriva) jeżdżą o .06 o .36 każda (obie razem).

Na lotnisku Johna Lennona zapakowaliśmy się do full nabitego autobusu powietrznego, by odsypiając nieludzką pobudkę niebawem zameldować się nad Tagiem. I teraz zaczyna się właściwa część urlopu ;-)

O Lizbonie już nieco pisałem. Tym razem mieliśmy kwaterę na Estreli, przy samej bazylice (pętla pośrednia przy zbiegu linii 25 i 28). Miejsce to było wyjątkowo korzystne z punktu widzenia dostępności. Tramwaj do centrum co kilka minut, w razie potrzeby wyjazdu na zachód autobusy we wskazanym kierunku, a w razie potrzeby do metra Largo do Rato krótki spacerek. Z części pozatransportowej urlopu trzeba wymienić poznaną spagettiarnię, rewizytę w Chapito (najlepsza herbata), kilka spotkań ze starymi znajomymi i obowiązkową wizytę na Bairro Alto. Do połączeń ze światem wykorzystywalśmy stare dobre centrum komputerowe na Żonianym uniwerq, gdzie też czasem się stołowaliśmy. Lizbona generalnie jest tak obfita w ciekawe miejsca, że jak kilka dni/tygodni temu Butthead mi zarzucił fotkę z TWB, z przykrością stwierdzić musiałem, że tego rejonu nie mam jeszcze zeksplorowanego...

Teraz trochę transportu. Po pierwsze udało mi się wyciągnąć Ankę do Ajudy. Moim zdaniem jest to jedna z ciekawszych linii, choć w miłośniczych planach jest raczej na uboczu. Przy Palacio Ajuda robiąc fotki trafiliśmy na jakiegoś starszego jegomościa o wyraźnie azjatyckich rysach. Jego angielski niewiele wykraczał poza "tramway - okay", ale był sympatyczny i wzajemnie sobie pokazywaliśmy ciekawe ujęcia. Drugie miejsce, gdzie wybyliśmy to oczywista plaża w Cascais. Znaczną część plaży po prostu przeszliśmy i generalnie było sympatycznie, bo to były te dni, jak już się rozpogadzało. Kolejna wycieczka okazała się totalną klapą. Miejscowość "Praias Sado" (Plaże Południa?) okazała się być pozbawiona jakichkolwiek plaż, wobec czego dzień należy uznać raczej za stracony. Żeby nie było tak całkiem tragicznie plusem wyprawy okazały się walory transportowe - nowy rodzaj katamarana, spalinówka kolei portugalskich, przejazd pociągiem prywatnej kompanii Fertagus i trochę fotek z Barreiro (właśnie się zarejestrowałem na TWB, więc postaram się wrzucić choć kilka ujęć z wakacji). Kolejna kwestia transportowa to powrót z Bairro Alto - dzięki zaimprezowaniu skorzystałem z nowego pomysłu tamtejszego ministerstwa "właściwego do spraw transportu" i jechaliśmy darmowym nocnym autobusem do Rato. To też ekstra sprawa, bo ten fragment Lizbony sprawiał wrażenie bardzo bezpiecznego i mimo środka nocy miałem poczucie komfortu osobistego ;-) Do pomniejszych rzeczy trzeba zaliczyć przejście piesze trasy dawnego tramwaju, po którym od kilku lat planuje się uruchomić linię 24 (na trasie Lg Carmo - Campolide). Gdyby udało się ją uruchomić, byłby to nieziemski cymesik. Autobusem dojechaliśmy też na dawną końcówkę piętnastki do Cruz Quebrada. W któryś z bardziej pochmurnych dni zaliczyliśmy też muzeum tramwajów. W ogóle tego dnia, kiedy poszliśmy na Campolide, zrobiliśmy sobie street crawl i w końcu udało nam się zgubić ;-) Trafiliśmy jakoś na wewnętrzną obwodnicę autostradową, potem pod akwedukty, niesamowita atmosfera. No i nocne fotki lokomotywowni podmiejskiej, hihihi. Poza wrażeniami "transportowymi dedykowanymi" w Lizbonie nawet podczas zwykłych jazd jest pełno atrakcji, typu murzyn na dachu, mijanka dwóch mikrobusów na kilkunastoprocentowym spadku itp. Może w końcu uda mi się napisać jakąś relację do Świata kolei o tramwajach lizbońskich, tylko jeszcze musiałbym trochę fotek natrzaskać, choć to zadanie BARDZO TRUDNE.

Po tygodniu spędzonym nad Tagiem nadejszła wielkopomna chwila trawersu Portugalii osobówkami. Oczywiście los okazał się być niezły sqsynem, bo tego dnia była najładniejsza pogoda, ale trudno. Raniutko pojechaliśmy na dworzec Santa Apolonia i wprawiliśmy kasjera w osłupienie domagając się biletu do Aveiro na osobówki. Najwyraźniej Portugalczycy nie są specjalnie oszczędni w podróżach, co też tłumaczy dawne info na PMK, że składy IC i AP między Lizboną a Porto bywają full zapchane. My tymczasem grzecznie acz śmiertelnie nudno przemierzaliśmy kolejne odcinki trasy w średnio wygodnych jednostkach OIDP 2240. To taki odpowiednik polskich kibli ;-) Kolejne stacje przesiadkowe to Entroncamento i Coimbra-b. Oczywiście Anka musiała się powygłupiać i stwierdzić, że Ona nie będzie się przesiadać na jakimś prowincjonalnym dworcu "b" i chce na Coimbra-a ;-) Ostatni pociąg, z Coimbry do Aveiro był - nie wiedzieć czemu - składem dwóch jednostek, choć patrząc na zapełnienie spokojnie na całej trasie od Lizbony mogłyby pomykać pesobusy. W Aveiro Anka strzeliła sobie kawkę, co poprawiło Jej znacznie morale, a ja zrobiłem fotencję zajeżdżającego z boku składu wąskotorowego. Aglo do Porto było już solidnie napełnione, ale też i pociąg był nowocześniejszy. Po zmianie czoła na dworcu Porto Campanha boską trasą śródmiejską dojechaliśmy na centralny dworzec Sao Bento. Nie znając realiów miasta daliśmy się naciąć na przejazd metrem do hostelu, choć można było spokojnie się przespacerować. No ale nic. Dwa dni w Porto minęły jak z bicza strzelił, miasto niezwykle urokliwe, o klimacie jednak nieco innym niż Lizbona. Wrażenie robią obiekty sakralne ze ścianami pokrytymi w całości azulejos. W Porto było tak przytulnie, każdego ranka kupowaliśmy sobie ciastka z szynką na pobliskim targu i poznawaliśmy nabrzeżne dzielnice. Uroczy też był nabrzeżny spacer od końcówki tramwaju nr 1 w kierunku północnym - lunch w bryzach oceanicznych fal miał dodatkowy posmak.

Teraz dwa słowa o transporcie w Porto. Autobusy są generalnie i lepsze i gorsze niż w Lizbonie. Lepsze - bo te najnowsze są bardziej "przemyślane" od lizbońskich i mają różne nieznane w stolicy udogodnienia (zapowiadanie przystanków na ten przykład). Gorsze - bo jednak obok tych najnowszych trafiają się stare truposze, także u jeżdżących na zlecenie podwykonawców. My zaliczyliśmy tylko najnoszego MANa na linii gdzieś w kierunku plaży. Drugie w kolejności jest metro, którym zaliczyliśmy (prawie) całą linię do Matosinhos czy jak się to tam pisze oraz rzecz jasna odnogę do lotniska. Zaliczyliśmy też całą sieć "tramwajów" w Porto. Cudzysłów jest jak najbardziej na miejscu, bo tak naprawdę trudno powiedzieć, co to takiego. Gdyby te pojazdy miały robić za atrakcję turystyczną, to po torach by nie jeździła "tetka", gdyby pełniły jakąkolwiek funkcję transportową, to w wagonie ktoś poza motorniczym by mówił po portugalsku. Gdybym miał powiedzieć, dlaczego moim zdaniem tramwaje w Porto jeżdżą - powiedziałbym, że z przyzwyczajenia. Po Porto jeżdżą stylowe, dwuosiowe wagony w brązowym lakierowaniu, ślicznie odrestaurowane i zabójczo zgwałcone czytnikami do biletów elektronicznych ;-) Jeżdżą trzy linie: 1, 18 i 22, a tramwaje wycieczkowe są oznaczone literą T. 18 i 22 jeżdżą co pół godziny, tak też jeździła jedynka, ale jakoś "czasowo" ją skroili do taktu godzinnego i jeździ tylko po południu. Układ sieci przypomina odwrócone "T", gdzie po daszku zlokalizowanym wzdłuż rzeki "śmiga" jedynka, w połowie jej trasy odbija 18 ku górze, a z końcówki osmiemnastki dalej wiedzie 22. Druga końcówka 22 jest przy górnej stacji funikuliera, o którym kilka słów dalej. Poza tym w Porto jest jeszcze winda "Ribeira" prowadząca donikąd (na taras widokowy, skąd jedyne schodki prowadzą do dolnego przystanku windy) oraz funikulier. Funikulier (kolejka linowo-szynowa) jest wyglebisty z dwóch pododów. Po pierwsze górna stacja jest w tunelu i wyjazd "na powierzchnię kojarzy się z jakąś sztolnią. Druga sprawa to zmienny kąt nachylenia trasy względem poziomu. O ile pierwsza część trasy, w tunelu, jest niemal pozioma, to tuż za mijanką tory opadają gwałtownie w dół, co daje niesamowity efekt roller-coastera.

Ze smutkiem pożegnaliśmy Portugalię odlatując wieczornym lotem z Porto na Stansted. Stare dobre Stansted nic się nie zmieniło - wszędzie pełno śpiących travellersów, wygoniono nas z przyjemnych drewnianych ławek i skierowano do zimnego hollu, generalne obrzydlistwo. Zawczasu zapobiegliwość kazała nam zabukować sobie dwa loty do Polski - mogliśmy lecieć o szóstej rano do Gdańska i tłuc się pociągami albo siedzieć dłużej na brytyjskim wygwizdowie i lecieć o 16 prosto do Katowic. Zapadła szybka decyzja, że lecimy do Gdańska, bo po prostu znudziło nam się kiblowanie w środku nigdzie. Notabene nie omieszkałem połazić po lotniskowym dworcu autobusowym. Przyjemnym zaskoczeniem była całodobowa linia lokalna 510, nawet w przypływie szału padł pomysł zakupu dobówki i jeżdżenia od końca do końca tak jest, tak jest. No ale ostatecznie wyposażyliśmy się w miejsca w kierunku Gdańska i błogo śpiąc obudziliśmy się nad Rębiechowem. Dalej już trasa wypróbowana - czerwony na Wrzeszcz i tym razem trochę kombinatoryki, kibel do Bydzi i dalej jakiś Doker. W Dokerze Młodą zmorzył tak wielki sen, że obudziła się dopiero przed Radomskiem. W Myszkowie wyprzedziliśmy nowość na śląskich torach (wówczas), czyli wieczornego flirta.

Ogólnie urlop można podsumować następującymi słowy: tuż przed wylotem zastanawialiśmy się, czy to ma sens, czy warto zaś pakować się w to samo miejsce, na stare śmieci, czy to nie jest ograniczanie samego siebie, czy nie lepiej byłoby wybrać sięw inne miejsce, poznać coś nowego. Ostatni wieczór w Porto spędziliśmy na planowaniu następnego wypadu do Portugalii ;-)

Na zakończenie garść informacji praktycznych: Najprościej i najtaniej jest dostać się nad Atlantyk z przesiadką "gdzieś w UK". Warto zapobiegliwie planować loty na dostatecznie dużą zakładkę, bo w LCC nie ma zmiłuj się. Poza sezonem w Portugalii jest dość tanio - my za kwaterę w Lizbonie zapłaciliśmy 160E za tydzień (wychodzi niecałe 40 zet za osobodzień), żarcie jest w zależności od tego, co kto lubi. Dwuosobowa porcja mięcha w Chapito to 26E, ale do rana nie trzeba niczym poprawiać. Dobówka na zbiorkom w Lizbonie - 3,5E. Przejazd z Lizbony do Porto osobówkami chyba coś koło 12-13E (dla porównania autobus jest za jakieś 17-19E, a IC jeszcze trochę drożej). Generalnie "da się żyć".

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
http://www.phpbb.com/